To wyjątkowego miejsce.
Dla mnie też.
Dla tych, co odjeżdżali stąd w styczniu 1945 roku pullmanowskimi składami i dla tych, którzy stawiali swoje niepewne, pierwsze kroki, wysiadając z bydlęcych wagonów w 1945 roku.
Widzę fragment kroniki filmowej. Wyczarowane obecnością kamery uśmiechy na twarzach umęczonych podróżą. Ludzi niepewnych tego, co będzie. Idą, a za nimi majestatyczny dworzec. Wówczas piękny, choć niemiecki i „odzyskany”…
Miejsce zderzenia tego co było, z tym co będzie (choć nikt nie wiedział, że kiedyś będą te dwa miasta obok siebie – Gliwice/Glewitz i Lwów/ Lemberg. Skazane na siebie, wrogie sobie, pogodzone ze sobą.
Anegdota głosi, że wysiadając w Gliwicach, wygnańcy ze Wschodu porównywali to miejsce do lwowskiego dworca i podejmowali heroiczną decyzję, by tutaj zaczynać na nowo to, co im zabrano na Wschodzie. Egzystencję.
Czekali na powrót, daremnie. Marzyli o mieście, żyjąc w innym.
Widzę dworzec się bardzo nie zmienił odkąd ja tam byłem.
Hmm, już jest inny. Chyba, z kilku powodów niestety.