Dedykowany Mamie
Odejście Krzysztofa Krauze z kilku powodów poruszyło mnie osobiście.
Niedawno swoją walkę z rakiem przegrał mój tato. Wiem więc chyba, jak to jest. To znaczy mogę sobie wyobrazić, co znaczy walczyć z chorobą i tę walkę przegrać. Wyobrazić sobie z punktu widzenia osoby bliskiej, zaangażowanej, którą rak też dotyka. Rak wkracza w życie bliskich bardziej niż się to może wydawać. I oczywiście NFZ nie uwzględnia tego jako jednostki chorobowej. Nie leczy się duszy w sposób zinstytucjonalizowany. To jasne. Ten paradoks jestem mu w stanie wybaczyć. Nie może zajmować się duszą ktoś, kto tak nieporadnie wspiera leczenie chorego…
Czuję kompletną nieadekwatność moich słów w stosunku do tego, co widziałem w tym czasie, a co było codziennym mówieniem rakowi, by się „gonił”, „spadał”, powtarzania, że jest absolutnie niemile widziany. Nie, ten styl tu nie pasuje. Przepraszam. Rak to doświadczenie niewypowiedzianego cierpienia, na które nie ma lekarstwa i dość dobrego słowa poza… miłością.
Piszę to, bo otarłem się o niektóre z wypowiedzi Krzysztofa Krauzego, gdy powtarzał, jak wielkie znaczenie ma determinacja w walce z tą chorobą i powiedzenie sobie, że tak trzeba.