Początek. Jak zawsze zaczyna go słowo? Czasami jest nim „kocham”, czasami, „żegnam”. Ten zdarza się niepozornie. Już jest. Ma za sobą kilkanaście słów. I ma się dobrze. W tym początku nie będzie też nic z prowokacji pamiętników, nie wiem, powiedzmy Gombrowicza? Dzisiaj napisanie, że świat i początek to my, to „ja”, jakoś nie wzbudza szerszego zainteresowania. Trąci oczywistością?
Ten blog będzie dla mnie mimo to wyjątkowy. Taką mam nadzieję. Będzie opisem zdarzeń i chwil, które w ten sposób, utrwalone, opisane i zinterpretowane zmierzą się z czasem.
Pierwsze zapiski dotyczyć będą nowego etapu w moim życiu, jakim jest praca i codzienność bycia mieszkańcem Opawy. Mieście, jut to dzisiaj wiem wyjątkowym, znajdującym się na „kawałku” czeskiego Śląska. To taka moja emigracja na Śląsk, bez emigrowania? Zmiana adresu, choć to wciąż ziemia i ludzie w jakimś sensie mi bliscy? Miejsce zapewne inne od tych wcześniej poznanych, bo jest stąd bliżej do Wiednia i do Pragi, niż do… Warszawy? Zresztą, dlaczego do W.? Granica, choć niewidoczna dla przeciętnego zjadacza chleba wciąż istnieje. Pewnie dlatego trudno się nie zgodzić z tytułem, jaki odnalazłem na ostatniej okładce Fabryki Silesia, że Polacy i Czesi to zapomniana wspólnota? Ale jest nadzieja. No pozór nadziei i zrastania się mentalnościowego i kulturowego obu stron granicy. Wchodzę do ulubionej restauracji opawian i trafiam na ‘Tyden slezske kuchne’ i już czuję się lepiej, żałując niemal od razu, że to już czwartek i z tego tygodnia zostały zaledwie dwa dni (bo tydzień zakończy się w sobotę 12 kwietnia). Dwa dni, by będąc w Opawie czuć się bardzo mocno u siebie (nota bene nie daje mi spokoju pytanie, czy bigos, to naprawdę śląska potrawa???) Nieważne. Rachunek jest niski, jedzenie jest dobre, obsługa bardzo miła, a bariera językowa, jeśli w ogóle, bez znaczenia. Tydzień mojej kuchni, a ja w nim.
Moja droga do Opawy jest za każdym razem podróżą przez Bramę Morawską, drogami wysadzanymi drzewami owocowymi, naznaczonymi przez wieże kościołów, przydrożne krzyże. To pejzaż Górnego Śląska, jakiego nie znałem. No, może wiedziałem o jego istnieniu, gdy okazjonalnie pędziłem tamtejszymi drogami do Opavy, do Troppau, do Opawy? Ale moja mapa mentalna kończyła się na rudzkich lasach i dziewiętnastowiecznych budowlach z czerwonej cegły, jak ten rudzki Szpital św. Karola, założony w 1858 roku przez doktora Juliusa Rogera, lekarza, ale może przede wszystkim etnografa – pasjonaty, który spisał pieśni ludu polskiego na Górnym Śląsku… Niemiec spisujący pieśni polskiego ludu na Górnym Śląsku… Skomplikowania nawet tej sytuacji (historycznie obłaskawionej już i wygodnej) wciąż nie pojmuje większość klasy politycznej na Górnym Śląsku i dyspozycyjnego wobec niej aparatu pracującego w instytucjach pamięci narodowej. Pewnie dlatego na tym blogu będę odsłaniał to, co czas zachował pod warstwą słów, zapomnienia czy tynku, jak na tej ścianie dawnego teatru Victoria w Gleiwitz/Gliwicach, który wciąż prowadzi nas do kasy i na przedstawienie z nienapisanych historii o Górnym Śląsku.
Świat widziany z Opawy będzie może ciekawszy, inny? Umrzyj, a przekonasz się. Do jądra tej prawdy docierać nie planuje (o ile mamy wpływ na takie rozstrzygnięcia), ale mam nadzieję, że obrazy tutaj skreślone pozostaną. Zresztą nie tylko te pochodzące z Opawy. Ten blog będzie miał wiele z podróży. To początek. Koniec pierwszego wpisu.
Ein guter Anfang. Bin auf die Fortsetzung gespannt. LG
Wspaniale, że ten blog powstał. Świetnie się czyta. Pozdrowienia z Knurowa.
Dziękuje. S pozdravem z Opavy