Zmęczony życiem, stary Żyd, potomek rodziców pochodzących z Ostrawy i Krnova, przyjechał tutaj aż z Australii, po raz pierwszy po 1945 roku.
Stał przed nami wyliczając kolejnych członków rodziny, którzy zostali unicestwieni w niemieckich obozach zagłady. „Wygraliśmy z zapomnieniem i ze śmiercią” – mówił do siedzących w karniowskiej synagodze.
Dzisiaj, skromnie, powściągliwie świętowaliśmy w niej, my obecni tam, rocznicę wyzwolenia Auschwitz i dzień pamięci ofiar Holokaustu. Rocznicy odzyskania przez ocalonych prawa do życia i zobowiązania do pamiętania o tych, którzy odeszli, choć ich ciała zamieniono w popiół i chciano wymazać z pamięci żywych.
Jak w książce Mikołaja Grynberga i tutaj słyszę, jak ocaleni z dumą mówią o zwycięstwie nad Hitlerem i jego zamysłem ich całkowitego unicestwienia. Jesteśmy. Mamy dzieci, wnuki, prawnuki.
Przypominali też o tym, że powroty po Holokauście do domów, były czasami równie tragiczne i traumatyczne. Nie tylko nikt na nich nie czekał, ale czasami nikt się nie cieszył, że przeżyli.
W krnovskiej synagodze zapalono świece na tamtejszej menorze.
Świeca po świecy, upamiętniając pamięć o kolejnym milionie ofiar Holocaustu i tych, którzy niosąc pomoc Żydom, oddali za to własne. Tym obrazem zamykam serię zdjęć, które powstały dzisiaj w lodowato zimnym wnętrzu karniowskiej synagogi.
Wychodząc patrzyłem jak kiedyś-miejscowi Żydzi i ci, którzy wciąż tutaj mieszkają, ciężko i z trudem wspinają się po schodach do pokoju modlitw i zgromadzeń miejscowej wspólnoty. Tam jeszcze, raz jeszcze spotkali się, by przywołać obrazy i wspomnienia o bliskich i miejscach, których już nie ma.
Był w tym rodzaj radości, o której mówił dzisiaj jakiś polski więzień Auschwitz, gdy słuchałem relacji radiowej z byłego obozu. „Nie byłem bohaterem, chciałem przeżyć. Po prostu. A dzisiaj przede wszystkim przyjeżdżam tutaj po to, by spotkać się z tymi, którym się to udało i których dawno nie widziałem”. Podobnie chyba było dzisiaj, przy ulicy Sukienniczej w Karnowe…