Jestem niebezpiecznym i nieuważnym kierowcą, gdy podróżuję po Śląsku.
Rozglądam się nienasycony widoków i kolekcjonuję to co dostrzegam pośpiesznie wokół.
Chłonę miejsca i nastroje jak gąbka. Znaki przy drodze przestają mieć znaczenie. W ich miejsce wykreślam trasy znane i te odkrywane.
Droga i wędrówka jest jedynie pretekstem. Zapominam o celu.
To musi być miłość, skoro za każdym razem widząc miejsca raz już oglądane, odkrywam je na nowo i pozostaję w stanie zadziwienia, zdumienia i zauroczenia. Czy to nie stan beznadziejnego zakochania? Emocje, podobne do tych, gdy oglądałem je po raz pierwszy?
Widziane po wielokroć wciąż posiadają to coś, czego nie widziałem wcześniej i do tej pory. Ale czy naprawdę „nie można opowiedzieć więcej niż się widzi” (Henry D. Thoreau)?
Patrzę, rozglądam się i nie mogę uniknąć opowiadania na nowo jednej historii za kolejną. Poszerzać to co zobaczone, o to co zapamiętane… No ale przecież ten sam Thoreau mówił o widzeniu, jako poznawaniu przez kontekst. Czy robie coś innego?
Śląsk oglądany.