Przyjechałem wczoraj do Bieńkowic z ogromnymi nadziejami. Była też trema. To oczywiste. Nie wiedziałem jak uda się spotkanie z siostrzeńcem księdza Franza Pawlara, Franciszkiem Korczokiem… Nie godom po ślonsku, a moje krakowskie numery niekoniecznie bywają w takich razach pomocne… No i nie zawsze równoważą fakt, że moim miejscem na ziemi są po trzykroć bardziej Gliwice, niż inne z miejsc, w których dane mi było żyć i mieszkać.
Wszystkie te obawy były zupełnie niepotrzebne…
Przywitał mnie pogodny starszy człowiek, podobny do swego nieżyjącego wuja. Podobieństwo to ujawnia się w czasie. Narasta i jednym z jego przejawów jest wspólne im obu zamiłowanie do historii.
Rozmawiamy niejako równolegle o człowieku, którego każdy z nas poznał inaczej. Ja wyłącznie za sprawą jego czteromiesięcznych zapisków z 1945 roku, a Franciszek Korczok mówi po prostu o swoim „ujku”, postaci z krwi i kości. O kimś (na przykład) kto będąc na emeryturze każdego dnia, przez osiemnaście lat jadał w jego domu obiady…
Spędziłem w domu państwa Korczoków blisko trzy godziny, odbywając fascynującą wyprawę do przeszłości, znacznie lepiej poznając śp. księdza Franza Pawlara, autora Dzienników, które jakiś czas temu, w odcinkach publikowałem na moim blogu. Niektóre z domysłów i przypuszczeń na temat Franza Pawlara się potwierdziły, inne przerosły moje najśmielsze oczekiwania (jak na przykład to, że znał osiem języków obcych, a w czasach nazistowskich był wielokrotnie (z pamiętników wynikało, że raz) aresztowany i więziony.
Materiał fotograficzny i dokumentacyjny jaki zgromadziłem podczas tego spotkania jest naprawdę bogaty i już teraz jestem ogromnie wdzięczny za jego udostępnienie. To kilkadziesiąt zdjęć z życia księdza Pawlara. Z okresu studiów we Wrocławiu, prymicji, posługi w Pławniowicach i z czasu po 1945 roku.
Wyjątkowo tym razem nie będę ich publikował, poza jednym jedynym zdjęciem pochodzącym z okresu, gdy już na emeryturze bywał w domu, w którym i ja wczoraj się znalazłem. Zdjęcia znajdą się w pamiętnikach, który – już to wiem – na pewno opublikuję. Tam wzbogacą, uzupełnią obrazy skreślone przez księdza w 1945 roku.
Gdy opuszczam o zachodzie Bieńkowice, mijam pomnik który pierwotnie powstał w 1871 roku (po wojnie prusko-francuskiej), potem wraz z kolejnymi wojnami był rozbudowywany i… niszczony. Takim, by był jak dzisiaj, zrekonstruowano go w 2004 roku.
Przy wejściu w obejście wokół krzyża, umieszczono dwujęzyczną tablicę z rozpoczynającym tekst zapytaniem „Dlaczego?” Nie mam dobrej odpowiedzi na to pytanie, ale wiem, że wciąż czeka ono na swoją odpowiedź. Jest dobrą metaforą losów Górnego Śląska.
Odpowiedz, która czeka na współczesne, nowoczesne opisanie losów Śląska i Ślązaków. Takimi będą dzienniki księdza Pawlara.
Jako pokrojcowana gorolka, czy też Hanyska kiedyś kupię dzienniki. Ale czy gdzieś tam w świecie ktoś to zrozumie? I nie mam na myśli Sudanu.
Myślę, że to proces (rozumienie) i nie oczekuję zmian od razu. Naprawdę jest naszą powinnością, gdy takie dokumenty trafiają w nasze ręce, by dać im szansę ujrzenia światła dziennego. Tyleko tyle. Nie wiem ile zrozumiałem jako nie-Żyd z Dzienników Anny Frank (czytane kilka dekad temu), wiem, że pojawił się odruch sprzeciwu wobec takiego świata, w którym dochodzi do takich rzeczy i zdarzeń. Sporo patosu? Nie sądzę. Sprawy życia i śmierci posiadają chyba z definicji emocjonalne kwantyfikatory opisu.