Byłem wczoraj, po raz pierwszy, na obchodach Tragedii Górnośląskiej 1945 roku.
Tuż obok mnie. W Żernicy. Obok Gliwic, miejsca w którym wyrosłem. W oficjalnym przekazie historycznym i tym nieoficjalnym domowym, nie było miejsca na słynny rozkaz numer dwa. I o tym co nastąpiło potem.
Z Dziennika księdza Franza Pawlara wiem, że rozkaz ten wydrukowano na papierze w kolorze zielonym. Może to przypadek, a może przez to bardziej sie odcinał na ulicach górnośląskich miast i osad. I pozostał w tym pejzażu Śląska na dekady. Wypalił, zniszczył. Odebrał nadzieję, połamał ludzi i ich życiorysy. Doprowadził do rodzinnych tragedii.
Tragedia Górnośląska była jednym z tych momentów z historii Górnego Śląska, którą planowano umieścić w obrębie wystawy stałej w nowym Muzeum Śląskim.
Patrzę na powstające pomniki i determinację w utrwalaniu pamięci o Tragedii Górnośląskiej, na potrzebę przelania łez serdecznych i zapalenia światła, za tych którzy nie powrócili.
Widziałem wczoraj trwajace wzruszenie osieroconych dzieci górnośląskich. Choć dzisiaj mają po 70 i więcej lat, wciąż pamięć tamtych zdarzeń porusza ich do głębi. Lista opłakiwanych jest długa. Nazwani i przywroceni pamięci, wreszcie. Z imienia i nazwiska. Jest ich już ponad 38 tysięcy. Wciąż rośnie.
Myślę w takich chwilach, że mamy do czynienia z czymś, co choć jest więcej niż dramatyczne, dzisiaj w zupełenie nieoczekiwany(?) sposób kształtuje czas współczesny i przyszłość.
Tragedia Górnośląska buduje tożsamość miejsca i ludzi, którzy mogą i potrafią siebie nazwać Górnoślązakami.
Wyrośli z tamtego doświadczenia, tamtego cierpienia i ofiar. I mam nadzieję, że nie pozwolą na to, by po raz kolejny pamięć tę im odebrano, pisano za nich historię, dumę i godność kwestionowano. Dzielono ich i wykorzystywano przeciwko sobie.