Jest dokładnie tak jak miało być.
Zbliżanie się. Rozleniwienie i napięcie w jednym.
Pola zażółcone kwitnącym rzepakiem. Ponad nimi błękit nieba. Kicz natury dla zmysłów spragnionych kolorów i… zapachu.
Przede mną stare osady, gdzie mur pruski po raz ostatni przegryza się z „dworkową architekturą” nowych polskich.
Za chwilę zniknie. Dawne stanie się prehistorią. Niepamięcią. Nie-bytem.
Lasy sosnowe.
Zieleń maja. Nieśmiała. Świeża i soczysta. Peter Cleasz Heda miałby używanie, niuansując zielenie i ich kolejne wcielenia.
Droga do morza. Gdy asfalt zalewa łuna słońca kładącego się za horyzontem, muszę zatrzymać samochód. Dotrwać do ciemności.
Zapach igliwia. Tego co rozkwita na drzewach. Morskiej wilgoci docierajacej do nozdrzy.
Fale.
Powracają do mnie słowa z Kronik portowych – „Nie ma sensu mieszać łez z piwem”.
Niektórzy mają to na co dzień… i zawsze zapraszają 😉