Trudny początek. Spływ, którego nie było
Tarn jest królową tutejszych rzek, królową Garonny. Jak każda rzeka, która korzysta z dopływów strumieni i rzek górskich, potrafi narobić kłopotów. Wystarczy, że popada. Gdy deszczu jak na lekarstwo, a tak jest w tym roku i panuje dotkliwa susza, jej wody drastycznie opadają. Taką ją zobaczyłem w pobliskim, ceglano-jajpurskim Albi, gdzie zwykle szeroko rozlewa swoje wody. Teraz po kilku tygodniach upałów widać to nawet w jej górnym biegu w mikroskopijnym Trébas les Bains, gdzie w ciągu kilku ostatnich dni poziom wody obniżył się o ponad trzy metry. Trudno jest po niej płynąć kajakiem. Mnie się niestety nie udało. Po niespełna kilometrze spływu jestem na brzegu Zabrakło wszystkiego. Sił też.
Nie o tym jednak ma to być opowieść. Ma być o pamięci I wojny światowej… Jest tu obecna każdego dnia. Wybija się w pejzażu miast, wsi, przysiółków. Stanowi fenomen, o którym niemal pierwszego dnia postanawiam napisać.
A tutaj ten kajak…
Żółty i porzucony, leży martwy na kamienistym brzegu rzeki, a ja myślami wracam do odbytych już podróży przez liściaste lasy doliny Tarn. Małe, esencjonalne espresso w jedynej kawiarni w Trébas będzie musiało zastąpić mi wrażenia z 13 kilometrów spływu. Nie jest to coś o czym marzyłem… Zamówię więc drugie i podbiję stawkę.
Tkwię w oczekiwaniu na ludzi, którzy mnie i kajak ściągną z rzeki i zawiozą do stacji początkowej w Trébas…
Dolina rzeki Tarn. Pierwsza odsłona
Życie biegnie tu generalnie wolniej, co miewa też swoje uroki.