To oczekiwanie można zapewne porównać do chwili, gdy (cokolwiek to znaczy) słowo staje się ciałem… Gdy czas spędzony na tworzeniu, układaniu, składaniu 'czegoś w coś’ nabiera realnego kształtu. Może nie zadowalać, prowokować odruch natychmiastowej korekty, ale jest. Fizyczność skonfrontowana z wyobrażeniem.
Za chwilę trafi do Waszych rąk książka niezwykła. Tak myślę. Pisana nie przeze mnie. Przeze mnie jedynie przypomniana. Jedynie (?) nadałem jej nowe, polskie zdania, emocje. Odczytywałem i słowa i uczucia, tłumacząc Dziennik księdza Franza Pawlara. Przynajmniej bardzo się starałem by dotrzeć do ich jądra.
Skoro już mowa o tłumaczeniu to bardziej przemawia do mnie to, co robił Stanisław Barańczak spolszczając teksty obcojęzyczne. W takim podejściu widzę szansę na uratowanie osoby autora oryginału. Wydobycia na powierzchnię jego słów, jego samego. Ocalenia go i tego co czuł, i myślał pisząc…
Moje życie splotło się z osobą księdza na dobre i na złe od stycznia 2015 r. Stało się to niemal dokładnie siedemdziesiąt lat po tym, jak siadł w styczniowy, mroźny wieczór 16 stycznia 1945 roku przed swoją maszyną do pisania i wystukał pierwsze słowa… Wiedział, zwłaszcza on, że ten czas potrzebować będzie świadectwa tego, jakim czasem był naprawdę. Kto i co zrobił. Nie po to, by wystawiać świadectwa przyzwoitości, lecz raczej opowiedzieć co czas wojny robi z ludźmi. Jakimi są, gdy zagląda im w oczy strach, głód, zachłanność, strach przed nieznanym czy potrzeba odwetu lub… zadośćuczynienia.
Zmierzch Bogów w podgliwickich Pławniowicach, a może – dla oddania natury zdarzeń – należałoby tym bardziej powiedzieć w podgliwickich Plawniowitz, Flössingen, czy w sowieckich Winohradach. Jak u licha opisać historię w miejscu, które traci swoją nazwę, tożsamość. Jest i go (już) nie ma?
Spolszczanie Dziennika dostarczyło mi ogromnie wiele satysfakcji. Było zanurzaniem się w niemczyznę G. Śląska, śląska austriackiego, w detale opisu, kształtujące świat, którego nie ma. Podobnie jak część z czytelników Dziennika na blogu, śledziłem losy księdza i postaci jego opowieści. Prześlizgiwałem się po połyskującej lakierem masce mercedesa hrabiego Mikołaja von Ballestrem, gdy opuszczał Pławniowice i w przeciwieństwie do niego, wiedziałem, że już tu nie powróci… Wyobrażałem sobie pałacową kuchnię w dniu kolacji, tej ostatniej, gdy wiadomo było, że „jutro” nie będzie podobne do „dzisiaj”. Tkwiłem przy łóżku wykrwawiającego się Austriaka, ulegałem odurzeniu pałacowym winem, gdy lało się po piwnicach i ścieżkach Pławniowic. Przenikał mnie strach w każdą zimową noc 1945 roku i zimno, i ogarniało poczucie wzruszenia, gdy na klepisku wiejskiej stodoły profanum przeradzało się w Sacrum. Tyle wspomnień, na marginesach kart Dziennika. Są, ale ich tam nie znajdziecie. Opowiem o nich podczas swoich spotkań…
Dziennik księdza Franza Pawlara już za chwilę trafi do Waszych rąk. Osobistej lektury życzę. Górny Śląsk w 1945 roku… Opis pewnego czasu i miejsca.
Bardzo lubię czytać historie które ludzie opisują, a że księdza Pawlara znałam, uczestnicząc kilka razy w mszach które odprawiał, to zdecydowałam się na zakup tej książki. Nie żałuję, wręcz przeciwnie to właśnie dzięki temu dziennikowi przeczytałam dużo więcej niż się spodziewałam, ta książka naprowadziła mnie na „jodlowanie”. Dzisiaj mam przyjemność czytać o rzeczach które mnie interesują i inspirują.
Dziękuję
Bardzo dziękuję