„Dziennik” powraca

Ze zdziwieniem i zaskoczeniem widzę, że będzie to mój pierwszy wpis na blogu od długiego czasu. Pierwszy w tym roku. To już blisko dwa miesiące…

Niedobrze… A może po prostu jest inaczej? Inne sprawy, odmienne tempo życia i potencjalnie nowa rola bloga. Miejsca wpisów niecodziennych, obserwacji okazjonalnych?

Niedawno byłem po raz pierwszy w Koszęcinie. Z rodzajem dawno niepamiętanej przyjemności odnajdowałem dyskretny uroku kolorów i lokalności Górnego Śląska. Gdzieś przez chwilę była nawet ochota i zamysł eseju… Na końcu pozostały zdjęcia. Pretekst, by wrócić do miejsca i tematu…

  

Podobną potrzebę wywołała moja pierwsza wyprawa do Wiślicy. Estetyka ciosów kamiennych, powściągliwość ścian przeoranych pociskami 1915 roku. A do tego te dziwne stalle kanoników wislickich (wprowadzone do wnętrza już w latach dwudziestych XX wieku), z głowami nie wiadomo czego, wystawiające swoje jęzory w napięciu lub oczekiwaniu. Dobry temat. Tyle ich wokół.

 

Powodem jednak istotnym, dla którego sięgnąłem po notatnik jakim jest blog, było wydanie przez wydawnictwo AZORY, którego jestem współwłaścicielem, II wydania Dziennika Księdza Franza Pawlara. Górny Śląsk w 1945 roku. Opis pewnego czasu (Kraków, 2018). To więcej niż symboliczne wydarzenie w moim życiu.

Dziennika już od wielu tygodni nie było w sprzedaży (i nie zmieni tego odkrycie przy okazji odwiedzin w jednej z księgarni, że na zapleczu egzemplarzy prozy Szczepana Twardocha, „złożono” ostatnie siedem egzemplarzy pierwszego wydania zapisków z Pławniowic). Wielokrotnie byłem pytany, czy może mam jeszcze jeden, gdzie można go kupić. Pytano wręcz dlaczego go nie ma.  Ten rodzaj zainteresowania sprawił, iż postanowiłem, nie będąc w tym dziele osamotnionym, wydać drugie, poprawione wydanie zapisków księdza Pawlara.

No i jest. Radość nie mniejsza jak przy oglądaniu pierwszego wydania. Co się zmieniło? Najkrócej odpowiadając – wiele.

Tekst został ponownie przejrzany przez redaktora. Tym razem był nim dr Artur Czesak. Osoba dobrze znana tym, którzy zajmują się dialektami, językiem śląskim i Śląskiem w ogóle. Tekst zyskał na wielu bardzo drobnych poprawkach, czasami wymusiło to sięgnięcie także do tekstu źródłowego i w co najmniej dwa razy znacząco poprawiło jakość tłumaczenia.

Wykorzystaliśmy kilka nowych zdjęć, aby lepiej nawigować po obszarach opisywanych przez księdza Pawlara, dodane zostały dwie mapy z epoki (sprzed 1933 roku i z 1940) oraz jedna, opracowana specjalnie na potrzeby naszej publikacji, która osadza Pławniowice (książkowe Plawniowitz/Flößingen) na terenie Górnego Śląska w okresie międzywojnia.

Ostatnia z wymienionych map, jak i cały skład oraz projekt książki jest efektem pracy Krzysztofy Frankowskiej-Piechowicz, z którą miałem okazję pracować nad wieloma publikacjami w przeszłości, poczynając od książki poświęconej gliwickim witrażom, czy też tak bardzo ważnej dla rozbudzania świadomości istnienie i walorów mowy śląskiej, jaką były Najpiękniejsze śląskie słowa (Katowice, I w i II wydanie, 2010).  Krzysia jak zwykle popełniła dzieło niezwykłej urody. Tym razem swoistym kluczem do  projektu graficznego i użytej skali koloru, jest cegła pałacu von Ballestremów i wielu domów w Pławniowicach, które z cegły wzniesiono, nie tynkując jej i ciesząc się jej surową urodą. Kurz i pył ceglany, drobiny tamtego czasu i emocji tkwiących w tekście Pawlara, interesujaco wysycają kolejne strony tej pięknie zaprojektowanej książki.

Przykładem edytorskiej staranności jest czcionka Questa, której użyliśmy do składu książki. Czcionkę zaprojektowali  Holendrzy Martin MajoorJos Buivenga w 2010 roku, odnosząc się w sposób bardzo świadomy do czcionek Theano Didot z 1800 roku. Nie oni pierwsi zreszta dostrzegli urodę i potencjał tkwiący w zmodernizowanej adaptacji klasycznej typografii francuskiej. Z czcionek inspirowanych typografią rodziny Didot (zw. Didone), korzysta m.in. Vogue, czy stacja CBS. 

Tekst, co było reakcją na opinie i sugestie Czytelników, uzupełniłem o dane dotyczące postaci pojawiających się na łamach Dziennika. Nieocenione w tym zakresie były spotkania autorskie, jakie odbyłem m.in. w Pławniowicach w maju i listopadzie 2015 r. Cennym źródłem wiedzy o mieszkańcach Pławniowic, była bardzo ciekawa i bogato ilustrowana praca Leonarda Seichtera o Pławniowicach wydana w 2017 roku (Pławniowice, Plawniowitz, Flößingen, Pławniowice 2017).

Dziennik, jak kiedyś napisała profesor Ewa Chojecka, jak podnosili to inni recenzenci, jest wyjątkowym opracowaniem pośród materiałów źródłowych odnoszących się do tragicznego na Górnym Śląsku 1945 roku. Podczas spotkań z Czytelnikami (które sobie niezwykle ceniłem i już cieszę się na ponowne z nimi rozmowy), wielokrotnie usłyszałem, że ksiądz Franz Pawlar opisał rzeczywistość znaną im  z opowieści opowiadanych przez ich najbliższych. Relacji, które usłyszeli od swoich rodziców, dziadków, starszych ludzi. Często ukradkiem i bez pewności, że ktoś da im wiarę (podobnie jak obawiał się tego Pawlar, gdy rozpoczynał swój Dziennik).

Pławniowice z relacji Pawlara, to każde takie ich własne miasteczko, osada jakich było wiele. Liczyła około tysiąca lub mniej mieszkańców, do których radykalnie, z dnia na dzień wkraczała (najczęściej bardzo tragiczna) rzeczywistość 1945 roku.  Wrocław miał szczęście i podarowano mu jego portret  (N. Davies, R. Moorhouse, Mikrokosmos. Portret miasta środkowoeuropejskiego. Vratislavia, Breslau, Wrocław, Kraków 2002). Także ten z 1945 roku. Dzięki Dziennikowi księdza Franza Pawlara, ma go dzisiaj  każda górnośląskie miasteczko i wioska, i dlatego  w obrazie Pławniowitz, kazdy może odnaleźć mikrokosmos własnej przeszłości.

Mam nadzieję, że książka (już tak się zaczęło dziać) trafi do kolejnych Czytelników, osób spragnionych wiedzy o Górnym Śląsku, noszących w sobie pamięć 1945 roku lub nienapisaną przez nich samych rodzinną opowieść o tym czasie.

To książka, która powinna znaleźć się w każdym górnośląskim domu. Wierzę jednak, że jest na tyle uniwersalną opowieścią o czasie, gdy zło wygrywa z dobrem, a wojna dewastuje więzi między ludźmi lub wyzwala dobro, tam gdzie się tego nie spodziewamy, że sięgnie po nią każdy. Dzienniki mają uniwersalną wymowę i dlatego dzisiaj, z tym poszerzonym opisem i komentarzami, mapami, przypisami, Dziennik  może stanowić dobry wstęp do poznawania indywidualnej historii tego czasu. Sprowadzonej do podmiotowego i osobistego  'ja’, które z tej perspektywy opowiada Czytelnikowi coś, co składa się na historię Górnego Śląska i Europy w roku 1945 – kresu starego i początku nowego totalitaryzmu.

Dziennik wraca. To dobrze. Szczególnie, że jest to jedna z najlepszych (zdaniem Internautów) książek historycznych I połowy 2016 roku.

Czytajcie ją. To ważne, by wiedzieć i pamiętać. Posiadajcie, by była pod ręka na półce, gdzie zawsze powinna czekać na kolejne pokolenie swoich Czytelników.

 

 

2 komentarzy do “„Dziennik” powraca

  1. Doceniamy detale, szczególnie koszęcińskie i nie tylko architektoniczne, stąd drobne uwagi do tagów:
    – herb gminy Koszęcin, nie Koszęcina. Wieś Koszęcin nie posiada herbu, a mieszkańcy nie lubią, kiedy się ją utożsamia z „pijanym kowalem”
    – Walenty, nie Walery Roździeński 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.