Grafika Rudolfa Riedla

To zobowiązujące i niezwykłe być jednym z wyróżnionych. Dzieje się tak każdego roku od lat blisko dziesięciu. To trochę jak kadry z filmu „Dzień świstaka”(1993). Powtarzanie niesie ze sobą spokój rutyny i coraz lepsze poznanie.

Okoliczności są niemal takie same. Jest więc zimowy, grudniowy dzień, choć to nieoczywiste, gdy klimat się tak zmienia i grudzień nie jest w niczym lepszy (poza magią wieczoru 24 grudnia) od takiego na przykład listopada.

Na przestrzeni minionych lat jedyną zauważalną różnicą było to, że odnajdowałem go  (bo mowa o liście w śnieżnobiałej kopercie) na dwa sposoby. Jeden polegał na tym,  że wychodziłem rano brodząc w świeżo spadłym śniegu, by dotrzeć do skrzynki i sprawdzić pocztę. Pomimo całej mizerii  tamtego czasu lubiłem ten rytuał. Innym razem docierał do mnie po dniu pracy, inspirując do myśli może banalnych, ale jakże kojących: „Lubię tę rutynę. Daje poczucie trwania i zakotwiczenia”.  Za każdym razem padał jednak śnieg. Jak znak, jak zwiastun. Tak było też 7 grudnia, gdy zastałem kopertę w oszronionej skrzynce na listy.

Zatem ogłaszam wszem i wobec, iż bożonarodzeniowy linoryt Rudolfa Riedla, postaci wybitnej na nieboskłonie śląskiej sztuki nieprofesjonalnej, intuicyjnej i sztuki po prostu (śląskiej, dodałbym kompromisowo i by zaspokoić głód definicji), dotarł do mnie i… się nim z Wami podzielę.

Jest na nim cały świat, jaki jeszcze(?), wciąż znamy. Śląsk, Rzym i Bad Orb i nadzieja, że świat ten cud (narodzin) dostrzeże…

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.